niedziela, 19 maja 2013

Wszystkie światy Marakeszu

Świat się zmienia, siedzimy właśnie kilkaset metrów od mediny w Marakeszu, w... CyberParku. Palmy, kaktusy, tuje, pomarańcze  śpiew ptaków, zapach kwiatów i.... małe daszki, pod którymi jest miejsce z ekranem dotykowym - ludzie stoją i przeglądają Facebooka, oglądają YouTube itd. Ci bogatsi siedzą na trawce z własnymi laptopami, bo wszędzie jest darmowe wi-fi. To król załatwił im ten park, we współpracy z operatorem komórkowym. Niedaleko ma zresztą król swój pałac i 400 hektarów ogrodów, i harem. Jutro jak wyjedzie, to mają te ogrody otworzyć dla ludzi.





W medinie, wielki plac (Jemaa el Fna), plac śmierci  wszystkie budynki w medinie właściwie nie zmieniły się od średniowiecza  wszystko jest czerwone (legenda mówi ze od krwi ludzi których tam zabijali podczas budowy miasta) od gliny z gór Atlasu, i odnosi się wrażenie ze ten kolor ciągle się zmienia, wraz ze słońcem.
Na placu zaklinacz węży, drażni węża iphonem, i od razu robi zdjęcia dla  turystów. Plac wielkości miej więcej rynku w Krakowie, tyle że od rana do wieczora ludzi przybywa, i kiedy słońce zachodzi, plac jest już pełen. Główną atrakcja są Berberzy - jedni śpiewają jakąś historię, inni zaklinają węże, inni są gimnastykami, albo po prostu są jakoś dziwacznie przebrani; babki robią innym babkom hennę; ktoś siedzi i kaligrafuje jakiś tekst; inny po prostu ma wagę oraz przyrząd do mierzenia siły mięśni itd, kiedy się ściemnia, zapalają gazowe lampy. Wszędzie transowe bębny, tańce - i co ciekawe wokół nich skupiają się sami Marokańczycy.  Turyści raczej głownie głównie oblegają stoiska z jedzeniem. No i wszędzie wyciskane pomarańcze.  Karety wypełnione pomarańczami, grejpfrutami i cytrynami - cały czas czuć ich zapach. 


Targ, właściwie wszyscy żyją tu jakimś handlem. Zarówno turyści jak i miejscowi. Jeżeli ktoś ma stoisko np. z przyprawami, to wydaje się że wylania się jakby z jakiegoś substancjalnego świata przypraw.Wychodzi, albo tylko wyciąga rękę ze swego małego stoiska, obłożonego i zasypanego (dosłownie) towarem. Jest dokładnie tyle miejsca, żeby zmieścił się on, i ewentualnie ten, co kupuje. To co sprzedaje traktuje jak swój świat, chce to pokazać  dać spróbować, pochwalić jaki ma dobry towar, wszystko wytłumaczyć, 
zademonstrować. Towaru jest zawsze nadmiar, za dużo  nie ma na niego miejsca. Wszystkie produkty (oprócz warzyw i przypraw) są wytworem tego miasta, cały proces produkcji jest tutaj. 
Medina to właściwie jedne wielki Targ, dookoła placu Jemma al Fna. Sprzedawcy wyłaniają się, kiedy tylko człowiek na ułamek sekundy zawiesi na czymś oko, wyłapują najmniejszą oznakę zainteresowania, widza to wcześniej zanim ja sam uświadomię sobie ze na coś spojrzałem. Wyłaniają się i jakby byli przedstawicielami jakiegoś archetypowego, substancjalnego świata: przypraw, ziół, skóry, warzyw, dywanów, tkanin, butów, 
czajniczków do mięty, itd. jakby ta substancja wytworzyła swoją maskę do kontaktu z ludźmi.


Jeśli sie już wejdzie w Targ(wydaje sie ze jest wielkości całego Krakowa, ale w rzeczywistości pewnie jak kilka stadionów), to nie łatwo sie z niego wydostać, bo wszystkie uliczki w końcu prowadza do środka do placu Jemaa el Fna, a ludzie dookola kiedy tylko próbujemy z niego wyjść, krzyczą  there is nothing, error, falta, you must go here, wskazując na drogę do placu.
oczywiście ludzi po arabsku w ogóle nie chca ze mna rozmawiac, tylko chwala sie swoim łamanym francuskim.
Ale niektórzy ciesza sie ze umiem kilka słów w ich jezyku (np. wczoraj stary dziadek z gór obsciskal mnie i ucałowal tak ze cale czolo miałem obślinione  Najbardziej zainteresował go oczywiscie ultrabook i to ze dziala bez kabla).



Dużo wrażeń, za dużo  Jak dojeżdżaliśmy do Marakeszu pociągiem  to przez wiele kilometrów ciągnęły sie pustkowia, i co jakiś czas (mniej wiecej jeden, dwóch na kilka kilometrów przestrzeni) pojawiała sie osoba w sukmanie ze swoim osłem. Chyba do tego swiata pustki najbardziej mnie ciągnie. Może uda nam sie pojechać na kilka dni gdzie w góry Atlasu. Dziwna jest ta chęć poznania obcej kultury. Przypomniał mi sie moment w kawiarni w Tangierze, kiedy patrzyliśmy na panoramę Tangieru i chcieliśmy się wczuć jak ci ludzie tu żyją i w pewnym momencie tuz za naszymi plecami usiadł młody chłopak, barman, włączył telewizor i zaczął oglądać jakiś europejski albo amerykański film. My podglądamy ich, oni nas, odwróceni do siebie plecami.
No i oczywiście, mięta, cukier, kawa, kawa, sok z pomarańczy, mięta, cukier... na początku myślałem ze ludzie maja tu spokój  jak tak siedzą, piją i obserwują w uśpieniu. Ale już wiem ze nie, parę rzeczy ich zdradziło (np. to ze zbyt często włączają TV).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz