Puściliśmy się w wir targowania. Poszło. Dla osoby, która
jako domyśle ustawia sobie „tylko aukcje Kup teraz” na allegro, to był szok.
Ceny, które oni podają potrafią być kosmiczne. W Marakeszu już się nie bawią w
odchodzenie, bo ten targ jest gigantyczny.
Mieliśmy pójść do ogrodów ale były zamknięte. Mieliśmy pójść
do kolejnych i… Nie wyszło.
W międzyczasie odwiedziliśmy hotel Borjis el Kasbah – czy
coś w ten deseń. I odkryliśmy oazę
spokoju. Już byliśmy na granicy przeniesienia się tam i oddania zabiegom SPA
oraz leżeniu w hotelowym basenie, gdy się ocknęliśmy. 1100 dh za nocleg,
wszyscy mówią po francusku lepiej od nas. Eee.. To chyba nie dla nas.
Idziemy więc ucztować do równie wypasionej indyjskiej
restauracji, w której… widzieliśmy, że jest wino!
++++
Życie jednak jest mieszaniną dobrych i złych doświadczeń.
Często wynikają one z niezależnych od nas czynników. Sprawiamy przykrość innym,
obserwujemy ich smutek. Ale to wszystko przemija. Łączy się i zapada w jeden
gwar. Gwar ludzi na rynku, którzy tańczą, podrywają się, zdradzają, zakochują,
zapominają, sprzedają, kupują, żebrzą, milczą, sprzedają siebie, uśmiechają się
i płaczą.
+++
Dzień kolonialnych białasów zakończyliśmy w restauracji, w
hotelu, w którym nocleg kosztuje 2400 dh. Przybyliśmy tam w zbożnym celu
napicia się wina, które nie jest dostępne w lokalach dla zwykłych zjadaczy
chleba.
Wino marokańskie jest takie raczej owocowe i mamy po nim strasznego
kaca. Jedzenie hinduskie. Gratis widok basenu dla ludzi z krajów pierwszego
świata z widokiem na meczet. Wychodząc z basenu można kontemplować uniesienia
religijne muzułmanów.
Ostatnie chwile przez upadkiem starego kolonialnego porządku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz