wtorek, 21 maja 2013

Łot yz jor prajz maj frend


Puściliśmy się w wir targowania. Poszło. Dla osoby, która jako domyśle ustawia sobie „tylko aukcje Kup teraz” na allegro, to był szok. Ceny, które oni podają potrafią być kosmiczne. W Marakeszu już się nie bawią w odchodzenie, bo ten targ jest gigantyczny.
Mieliśmy pójść do ogrodów ale były zamknięte. Mieliśmy pójść do kolejnych i… Nie wyszło.
W międzyczasie odwiedziliśmy hotel Borjis el Kasbah – czy coś w ten deseń. I  odkryliśmy oazę spokoju. Już byliśmy na granicy przeniesienia się tam i oddania zabiegom SPA oraz leżeniu w hotelowym basenie, gdy się ocknęliśmy. 1100 dh za nocleg, wszyscy mówią po francusku lepiej od nas. Eee.. To chyba nie dla nas.
Idziemy więc ucztować do równie wypasionej indyjskiej restauracji, w której… widzieliśmy, że jest wino!


++++

Życie jednak jest mieszaniną dobrych i złych doświadczeń. Często wynikają one z niezależnych od nas czynników. Sprawiamy przykrość innym, obserwujemy ich smutek. Ale to wszystko przemija. Łączy się i zapada w jeden gwar. Gwar ludzi na rynku, którzy tańczą, podrywają się, zdradzają, zakochują, zapominają, sprzedają, kupują, żebrzą, milczą, sprzedają siebie, uśmiechają się i płaczą.



+++
Dzień kolonialnych białasów zakończyliśmy w restauracji, w hotelu, w którym nocleg kosztuje 2400 dh. Przybyliśmy tam w zbożnym celu napicia się wina, które nie jest dostępne w lokalach dla zwykłych zjadaczy chleba.
Wino marokańskie jest takie raczej owocowe i mamy po nim strasznego kaca. Jedzenie hinduskie. Gratis widok basenu dla ludzi z krajów pierwszego świata z widokiem na meczet. Wychodząc z basenu można kontemplować uniesienia religijne muzułmanów.

Ostatnie chwile przez upadkiem starego kolonialnego porządku...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz