poniedziałek, 20 maja 2013

150% cukru w cukrze




Ilość zjedzonego przez nas cukru przewyższa chyba normę wyrobioną przez rok w domu. Średnia jest mniej więcej dwie łyżeczki cukru na 100 ml.
Nawet do soku wyciskanego z pomarańczy dostaliśmy cukierniczkę.
A tu w herbacie miętowej cukier, w kawie cukier, słodkie przekąski (ba! Obowiązkowe). Placuszki, smażone oponki, jakieś wariacje na temat baklawy i zwykłe ciastka.
Na straganach ślimaki, zupy i ryjki cielęce (o ile dobrze pamiętam z francuskiego tete de mouton). I pyszne mięso w kanapce z cebulką (pachnie obłędnie) – tego najwięcej jedzą lokalsi i trzeba wyczekać cały rytuał zamawiania i wyczekiwania na swoją kolej.



Najbardziej angażujący ambient Coca-Coli ever!




Mury mediny



I oczywiście tajine i kouskous w różnych kombinacjach.
Wczoraj byliśmy na wycieczce u farbiarzy skór. Naganiacze używają sformułowania „leather market”, ale chyba dlatego, że turyści w ogóle dobrze reagują na słowo „market”. M.in. „Berber Market”, który oczywiście jest tylko „dzisiaj” i tylko tam za rogiem. W rzeczywistości to określenie na cały ten ichniejszy market.

Trafiliśmy niestety słabo, jeżeli chodzi o robienie fotek, bo na dzień brązowy. Każdego dnia podobno są inne kolory.
Pan nam dał mięte, żeby wytrzymać swąd, ale nie śmierdziało jakoś szczególnie. Oprowadził nas po takich kadziach i powiedział, że tu jest kupa gołębi, a tam mocz bydła. W tym się trzyma dłuższy czas w zależności od skóry itd. Swoją drogą mają prawo myśleć, że turyści mają trochę nie po kolei w głowie, skoro przyjeżdżają tu oglądać odchody.
No i oczywiście część główna – zakupy. Pan mi wciskał za małe sandały i nawet obraził się, że mu nie wierzę, że są dobre. W końcu to on się na tym zna.
Wracając, przeszliśmy wczoraj przez ichniejszy market. Jest on zdecydowanie mniej widowiskowy i bliższy targom całego świata. Warzywa, sterty ciuchów i chińszczyzna. Masa ludzi. Przynajmniej mieli z nas ubaw.
Dobrym wyborem dla kogoś, kto nie ma ochoty na targowanie się lub po prostu spieszy się,  jest pójście do jednego z supermarketów – za murem mediny. Tam znajdziemy te same przyprawy (choć w nie tak wyszukany sposób usypane), a cena jest 30-40 dh za kilogram. Na rynku zaczynamy targowanie od 120-200.

W ramach odsapnięcia poszliśmy do wegetariańskiej knajpki dla turystów. Gdy przyszliśmy nikogo nie było, więc można było się trochę wyciszyć. Nazywa się Earth Cafe i jest opisywana we wszystkich przewodnikach. Jest tam trochę fotografii starego Marakeszu (tych samych, co w Muzeum Fotografii) i oddzielne pomieszczenia z kanapą i stolikiem.
Kolory Marakeszu
Z kolejnych naszych obserwacji wynika, że te zdjęcia są we wszystkich bardziej burżujskich miejscach dla turystów. Ale generalnie bardzo ładne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz