piątek, 17 maja 2013

Tangier w zapachach i smakach



Dzisiejszy dzień w Tangerze był przepełniony wrażeniami do tego stopnia, że zastanawiam się, czy jutro rano po dojechaniu do Marakeszu, nie wsiąść w autobus do Essaouiry, żeby trochę odsapnąć.
Pierwszą rzeczą, która uderza w Maroko są zapachy. Nie tylko chodzi o znajomy zapach chloru z mięsem, który unosi się na bazarach w niejednym miejscu na świecie. Zapachy kwiatów, przypraw, smażonych potraw. Na każdym rogu uderza nowy zapach.


Szlajanie się po Tangerze ograniczyliśmy do mediny. Ten leniwy stan bycia szybko się udziela. Chodzimy od kafejki do kafejki pijąc kawę, sok, herbatę, a potem znowu kawę, sok, itd.
Na Grand Socco jednym z bardziej lanserskich miejsc jest Cinema Rif, a przede wszystkim knajpka w środku. Tutaj znajdziemy młodzież, która zdecydowanie podąża za tą samą modą, którą zobaczymy w większości europejskich miast. Oprócz wielu retro obrazków na ścianie wisi autograf Almodóvara z napisem „J’aime Cinema Rif”.






Tutaj jak na dłoni widać kulturalną tradycję, która ciągnie się od czasów sławnych pisarzy, opisywanych w przewodnikach.
Można zjeść tu tajine w porze lanchowej. Ale oprócz tego czeka nas tradycyjne miętowa herbata i kawa podana po europejsku. No i sok z pomarańczy! J
Cechą charakterystyczną jest również duża liczba osób z laptopami. Prawdopodobnie to jedyna knajpa w mieście z wi-fi. J
W każdym razie, gdy już będziemy mieli dosyć klimatu marokańskiego, tam możemy odsapnąć.
Ludzie w Maroko są bardzo mili i starają się nie narzucać, choć oczywiście znajdują się również wyjątki, na które wcześniej czy później natrafiamy.



Na Grand Socco w okolicach południa modlą się mężczyźni. W ogóle co pewien czas całe miasto wypełnia śpiew (momentami łudząco podobny do pasji św. Łukasza Pendereckiego).

Po modlitwie tłum mężczyzn wraca z dywanikami do swoich zajęć. Konkretnie chyba głównie picia kawy i palenia kiszu w cafeteriach, w których na raz potrafi być włączonych kilka telewizorów  I raczej w nich kobiet nie uświadczymy.
Jeżeli ktoś chce załapać się na kisz, to najlepiej udać się do najbardziej obskurnej knajpki na Petit Socco (z kelnerem, który przypomina starego boya hotelowego z Twin Peaks). Tam wcześniej czy później zaczną sypać się propozycje.
Siedzimy właśnie na stacji kolejowej. To całkiem wypasione miejsce. Można nawet podładować laptopa i trochę popisać czekając na nocny pociąg do Marakeszu (205 dh za drugą klasę, 310 pierwsza klasa, 350 kuszetka). Jest też jedzenie. Potencjalnie również jest wi-fi, ale chyba szwankuje. Może po prostu za dużo osób korzysta na raz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz